W celu poprawnego wyświetlania strony, prosimy o używanie nowszych przeglądarek internetowych takich jak np. Google Chrome lub Microsoft Edge.
Mój syn Patryk miał pierwszy epizod psychotyczny, gdy chodził do gimnazjum. W czasie pandemii przeszedł załamanie, nie był w stanie się uczyć. Podczas konsultacji psychiatrycznej okazało się, że ma myśli samobójcze. Po prawie dwóch miesiącach w szpitalu wrócił do domu. Ale już na drugi dzień musieliśmy wrócić na oddział.
Lekarka była bardzo zdziwiona na jego widok, ale syn został przyjęty. Bliscy chorych nie mieli wstępu na oddział, ale mąż uparł się, że chce wejść i zobaczyć syna. W drodze wyjątku wpuścili nas na oddział a to, co tam przeżyliśmy, było doznaniem traumatycznym. W drugim dniu pobytu w szpitalu Patryk leżał na łóżku przypięty pasami, kompletnie bez kontaktu. Całe otoczenie przeraziło nas. Jesteśmy tu jednomyślni - nawet osoba w pełni zdrowa, w warunkach, jakie tam panowały, mogłaby przeżyć załamanie. Wszystko urągało ludzkiej godności, rozpoczynając od kwestii sanitarnych, jak na przykład brak pościeli. Mąż miał poczucie, że personel nie jest w stanie wpłynąć na chorych, którzy krzyczeli, trzaskali drzwiami, zachowywali się agresywnie i groźnie. Później Patryk przyznał, że przeżywał tam potworny stres, bał się, że ktoś wyrządzi mu krzywdę.
Na szczęście udało się przenieść syna do innego szpitala psychiatrycznego. Wprawdzie tam też niektórzy pacjenci spali na korytarzach, na gołych materacach, ale panował spokój, cisza. W końcu syn wrócił do domu.
Chłopcy z zespołem Aspergera są podatni na bodźce zewnętrzne i może się zdarzyć, że w wieku dojrzewania przejdą jednorazowe epizody psychozy. Wierzyłam, że miał miejsce pojedynczy incydent - tego się trzymałam. Wyjaśniono nam, że trzeba dziecko leczyć przez dwa lata, żeby mózg wrócił do normy. W terapii syna przede wszystkim liczył się sen, toteż syn przyjmował silne leki powodujące senność.
Patryk chciał kontynuować naukę, więc zaczęły się moje wycieczki po szkołach z pytaniem: kto go przyjmie. Dotychczasowe liceum absolutnie nie wchodziło w grę. Dyrektor się przestraszyła, powiedziała, że nie czują się na siłach przyjąć takiego ucznia i nie wyobrażają sobie, żeby ktoś podjął się tego zadania. Wszystkie licea mi odmawiały, byłam zdesperowana, aż ostatnia na mojej liście szkoła: małe, prywatne liceum, okazało się przyjazne. Gdy tylko tam weszłam, zobaczyłam niezwykle zróżnicowaną młodzież: zarówno z kolorowymi włosami jak i osoby ubrane na czarno, zakapturzone - dzieci wołające o uwagę, pogubione. Rozmowa z dyrektorem była krótka; nawet nie musiałam kończyć opowieści, od razu zdecydował, że to jest miejsce dla Patryka.
Syn miał sobie wybrać kierunek i przedmioty nauczania, wybrał też panią psycholog na swoją mentorkę. Widziałam, że dobrze się czuje w tej szkole. Tyle tylko, że po lekach najchętniej spał i przysypiał na lekcjach. Nawet to nie było problemem dla nauczycieli. Szkoła była specyficzna, odbyło się tylko jedno zebranie z rodzicami, bo system wychowawczy zakładał, że uczniowie mają nauczyć się za siebie odpowiadać. Mimo zapewnień dyrektora, że pedagodzy są bardzo uważni i - w razie potrzeby - będą się kontaktować z rodzicami – poprosiliśmy o spotkanie z wychowawcą, za zgodą syna.
Dowiedzieliśmy się, że nasz syn robi postępy w nauce. Wprawdzie śpi czasem na lekcji, ale jest akceptowany, wszyscy go lubią, troszczą się nawet, żeby mu nie przeszkadzać, gdy zaśnie. Czułam, że Patryk dobrze trafił. Jak na takiego pacjenta było wielkim wyczynem, że zdał maturę, i to całkiem dobrze, a następnie dostał się do Wojskowej Akademii Technicznej.
Po dwóch latach zaczął zmniejszać dawki leków, co odbywa się stopniowo. Niestety studia okazały się wymagające. Podobało mu się bardzo na akademii, ale coś go przerosło.
Pod koniec ubiegłego roku syn znowu źle się poczuł. Był już wtedy na niskiej dawce leków, a dodatkowo, gdy wyjechali z mężem na kilka dni, nie wziął ze sobą leków więc nie przyjmował ich wcale. Innym czynnikiem sprzyjającym załamaniu była pandemia. Syn początkowo wypierał obecność COVID 19. Dopiero kiedy mąż ciężko zachorował i właściwie się z nami żegnał do Patryka dotarło zagrożenie z podwójną mocą. Powróciło obwinianie się, co również przyczyniło się do kryzysu.
W noc sylwestrową nastąpił drugi atak psychozy, tym razem jednak syn pozostał w większej świadomości rzeczywistości i czuł, że coś się z nim dzieje. Sam zadzwonił po karetkę, poznawał nas choć miał też urojenia, wydawało mu się, że mówią o nim w telewizji, że ktoś go obserwuje, ktoś może wejść do domu.
Tym razem syn wylądował na covidowym oddziale psychiatrycznym. Koszmar: pacjenci, nie mogli wychodzić, warunki sanitarne były bardzo trudne. W końcu trafił do specjalistycznego szpitala. Wtedy po raz pierwszy zaczęto w diagnozie skłaniać się ku schizofrenii.
NPS-PL-NP-00917