W celu poprawnego wyświetlania strony, prosimy o używanie nowszych przeglądarek internetowych takich jak np. Google Chrome lub Microsoft Edge.
Żyłam sobie z moją migreną od 12. roku życia, lata płynęły – mówi Agata, 31 lat. Zmieniałam szkoły, uczelnie, przeżywałam miłości, rozstania i nowe związki. Sporo wydarzeń ominęło mnie z powodu ataków. Wielokrotnie migrena zdewastowała plany moich bliskich, a ja czułam się podle ze świadomością, że sprawiłam komuś zawód.
W trakcie ataku choroby rezygnowałam z wszelkich aktywności. Ból z jednej strony głowy, mroczki przed oczami, mrowienie rąk, a w najgorszej wersji nawet wymioty – mogłam tylko położyć się do łóżka i zasnąć albo przeczekać to wszystko. Przez lata nauczyłam się obchodzić z moją dolegliwością i wiedziałam już, że trzeba szybko sięgać po tabletki zalecone przez lekarza zanim atak się rozkręci.
Aż zdarzyło się, że poczułam pierwsze symptomy migreny i już chciałam biec po leki, gdy mój ukochany zatrzymał mnie w łóżku słowami: „Poczekaj, ja cię uleczę”. I rzeczywiście – seks w moim przypadku uśmierzył ból. Nie wiadomo, co dokładnie zadziałało – w każdym razie pomogło. I tak partner stał się lekiem na moje zło. Działanie tego „lekarstwa” nie zawsze było skuteczne. Ale hasło „seks was wyzwoli” stało się moim credo.
Tak było aż do ciąży. Pierwszy trymestr okazał się horrorem - poranne nudności ciążowe, wieczorne torsje migrenowe... Do tego drażniła mnie większość zapachów świata - prawie z czystym powietrzem włącznie. Od czwartego miesiąca począwszy jest zdecydowanie lepiej.
Niebawem urodzę dziewczynkę, moje pierwsze dziecko. Mam 31 lat. Lekarki mówią, że ta piekielna migrena wygasa wraz z przekwitaniem. Jestem więc na półmetku. Ale jakoś się nie spieszę, choć choroba naprawdę kradnie mi z życia kilka dni w miesiącu. Modlę się o jedno: żeby moja córeczka nie odziedziczyła jej po mnie.
NPS-PL-NP-01055-09-2023